Zakurzył się już ten blog na wszystkie możliwe sposoby. Odstawiłam go w kąt, wrzuciłam do szuflady jak kawałek niepotrzebnego materiału. Przykre. Blog był moim sensem, moją terapią. Teraz ta terapia przyjmie kompletnie inny obrót.
Dziś pierwszy raz poszłam do psychiatry. Niewiele mi pomogła. Ja niewiele jej mówiłam. Byłam zdziwiona, zszokowana samą swoją obecnością w takim gabinecie. Co wynikło z tej rozmowy? Że nie wie dlaczego boję się wyjść z domu. Dostałam skierowanie do poradni leczenia nerwic. Mówiła, że będzie potrzebna terapia, a najlepiej terapia grupowa. Szkoda, że zamiast powiedzieć jej o tym, że chciałam się zabić, że moje życie to pasmo walki z potworem, to powiedziałam, że boję się wyjść z domu. A to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej. To problem ostatnich 3 miesięcy. Nothing special.
14 września idę do poradni, do Anny jakieś tam... psychoterapeutki. Na pierwszą wizytę, na testy, na zakwalifikowanie się do grupy terapeutycznej. Jej powiem o myślach samobójczych. O tym co działo się w mojej głowie w Liceum. O cięciu, o pragnieniu śmierci. O tym, że teraz jestem bez niczego. Pusta jak zawsze.
Od jutra zaczynam brać lekkie antydepresanty, które przepisała mi, mimo wszystko, przemiła pani doktor psychiatrii.
Miałam mówić psychiatrze wszystko. Dosłownie wszystko. Ale moja głowa zniknęła w momencie przekroczenia progu jej gabinetu. I od tamtej pory czuję się jak na haju. Ledwo składam myśli, układam słowa.
Teraz wiem, jak to jest iść do psychiatry, czuć na sobie ten wzrok, który nie jest zbyt miły. Czuć, że wszystko co mówisz jest dokładnie analizowane i zapisywane. Psychiatra rozebrał mnie tylko częściowo, psychoterapeuta obnaży mnie całą. Boję się... Boję się tego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz